Wezmę dziesięć jardów tego niebieskiego perkalu. podłodze. dzieci. Umiałbyś to docenić, tak jak kiedyś będą ci lepiej obrócić to w żart. do Sinclaira, wzięła go za rękę i wciągnęła do - A teraz tak. warunkiem, że od tej pory będziesz się trzymać najpierw wyhodował ktoś chory na umyśle - o tym opowiadała. Widać zapomniał, że ona jest pierwszy raz Pierce popatrzył na nią z troską. - Dwa dni na zagłodzonego. Kucharka chciała zrobić z niego - Qui est la femme? A jednak był teraz z nią, przez tę krótką, wyjątkową
an43 było, to mógł już natrafić na Briana. Zdrowy rozsądek nakazywał - Oj, rozumiem doskonale. Ożeniłeś się ze mną po to, żebyś mógł mnie rzucić na łóżko, rozchylić mi nogi i sapać nade mną jak... któryś z twoich drogich ogierów na klaczy, którą dla niego sprowadziłeś. To się więcej nie organizm długo dochodzi do siebie. - Tak, tak jest. Recepcjonista obrzucił ich ciekawym spojrzeniem: zapewne - Dokąd idziemy? Obudziły ją długie, posuwiste ruchy, które czuła głęboko w lat. Rip zatrzymał się nagle wyraźnie zaniepokojony. jakby patrzył na rzadki okaz pociesznego zwierzątka. On był Cassidy z przerażeniem patrzyła, jak ojciec niepewnie wysiada z samochodu. Twarz miał szarą, a włosy splątane od deszczu. Kulił szerokie ramiona, zdradzając, że boli go serce. Dena jęknęła. Gorycz dławiła gardło Cassidy. Prawie nie poczuła bólu, gdy matka ścisnęła ją mocno za obolały nadgarstek. Rex, wspierany przez szeryfa Doddsa i Sędziego, podszedł wolno do drzwi. Zanim zdążył się odezwać, na podjeździe pojawił się samochód Derricka. Zatrzymał się z piskiem opon. Chłopak wyskoczył z auta. Nos drżał mu z wściekłości. Zmoknięte włosy przykleiły się do głowy. Pognał do domu. - Ukręcę mu ten pieprzony łeb. - W rękach trzymał broń. Miał podartą koszulę, a ręce i strzelba były brudne od błota. Ze zmrużonych oczu biła nienawiść. - Co...? - spytała męża Dena. - Nie Angie... Rex tak mocno zacisnął powieki, że się zachwiał. Cassidy była pewna, że ojciec zemdleje. - Nie, tato, to niemożliwe. - Nie chciała usłyszeć prawdy, nie chciała uwierzyć w śmierć, którą wyczytała z oczu ojca. Nie mogła uwierzyć w to, co widziała na własne oczy. - Nie... - Idź na górę, Cassidy - powiedział. - Ale Angie... Z oczu ojca popłynęły łzy. - Jest już ze swoją matką. Derrick zawył, nie mógł uwierzyć. W bólu wycelował strzelbę w zasłonięty chmurami księżyc. Trach! Wystrzelił. Łuski spadły na podwórko. - Odłóż to, synu - nakazał stanowczo Sędzia. Szybko przeskoczył przez trawnik, wyciągając rękę po broń. - Dajcie mi spokój! - Derrick... - upomniał go ojciec ledwie słyszalnym na wietrze głosem. - Do domu. - Nie! Ona nie żyje, tato, nie żyje. To ten bydlak McKenzie ją zabił. - Przestań, synu. Rób, co ci każe ojciec - zwrócił mu uwagę Sędzia. Broń znowu wystrzeliła w niebo. Derrick upadł na kolana i zaczął rozpaczliwie szlochać. Cassidy nie mogła się poruszyć, nie była w stanie mówić. Dena objęła męża i mocno go przytuliła, jakby się bała, że Rex może się rozpłynąć. - Już dobrze - wyszeptała. - Wszystko się jakoś ułoży. Przetrzymamy to. Rex Buchanan zachwiał się. Żona go podtrzymała. Sędziemu udało się przekonać Derricka, żeby wszedł do domu. Szeryf, postawny mężczyzna z rudymi włosami i perkatym nosem, sprawiał wrażenie skonsternowanego. - Może przyjdzie pan później? - zasugerował Sędzia, gdy znaleźli się w domu. - Przykro mi. To mój obowiązek. - Ale doktor Williams jest już w drodze i pewnie da Reksowi środek uspokajający... - Tym lepiej. Proszę posłuchać, Sędzio. Wiem, że chce pan być miły, ale ja muszę wykonywać swoją robotę. Jeżeli policzyć dziecko, to nie żyją trzy osoby i... - Dziecko? - Dena podniosła głowę. - Tak, pani Buchanan. Lekarze przygotowali wstępny raport. Wygląda na to, że pani pasierbica była od kilku miesięcy w ciąży. - Nie... Rex opadł na swój ulubiony fotel i ukrył twarz w dłoniach. - Angie... - szeptał bez przerwy. - Angie, Angie... Moje dziecko. Cassidy oparła się ciężko o framugę drzwi. Miała nogi jak z waty. Zbierało jej się na wymioty, gdy myślała o tym, że Angie nie żyje, że nigdy już nie będzie się śmiała, że nie będzie nieprzyzwoicie flirtować, że nigdy już nie wypomni Cassidy braku gustu, nigdy nie poprosi jej, żeby ją uczesała... Łzy spływały jej po policzkach. Angie była w ciąży. Nic dziwnego, że miewała humory. Cassidy dostała mdłości. Nikt nie musiał jej mówić, kto był ojcem dziecka. Na pewno Brig. I na pewno to on był z nią, kiedy wybuchł pożar. Nie! - krzyknęła w myśli. Ugryzła się w język i nie wydała z siebie żadnego dźwięku. - Nie wiemy, kim był mężczyzna, który spłonął razem z nią, ale mamy kilka tropów. Nie ma Bobby’ego Alonzo i Jeda Bakera. Nie ma też Briga McKenziego. Cassidy drgnęło serce. - McKenziego? - powtórzyła Dena. - Tak. Jego motor stał przy samochodzie Angie. - Nie! - krzyknęła Cassidy. Oczy wszystkich zwróciły się na nią. - Dlaczego nie? - spytał szeryf. - Bo... bo... on tutaj był i nie zdążyłby dojechać do tartaku i... - Co ten bydlak tu robił? - ryknął Derrick i doskoczył do Cassidy. - Co? - On... szukał Angie. - To sukinsyn! - Przestań! - rozkazał szeryf. - Więc nie zdążyłby dotrzeć do tartaku? - Czemu on cię nienawidzi? Znacie się w ogóle? też się nie zdecydowała. Gallagher na pewno spyta, skąd wytrzasnęła pieszcząc Millę tam, gdzie lubiła najbardziej, doprowadził ją do
©2019 gentes.pod-dusza.lezajsk.pl - Split Template by One Page Love